| 12 września 2006 roku poznałem Panią Ewę Żuławską - Bogacką, córkę nieżyjącego pisarza Juliusza Żuławskiego. Przerwał on studia architektoniczne by poświęcić się budowie domów rybackich w Helu. Później został cenionym pisarzem. W trakcie budowy podlegał służbowo porucznikowi Marianowi Kwinto z Litwy (porucznikowi ułanów krechowieckich), który był głównym wykonawcą 60 domów dla rybaków w Helu.
Dzięki uprzejmości Pani Ewy Żuławskiej - Bogackiej i po wyrażeniu przez nią zgody chciałbym przytoczyć zapiski śp. Juliusza Żuławskiego z jego pobytu w Helu.
Andrzej Buliński
". Rok 1928 był dla mnie przełomowy (na ogół zresztą każdy rok dla człowieka w tym wieku bywa "przełomowy"). Wzrastało moje zamiłowanie do architektury i choć wzięty podówczas architekt Jerzy Gelbard (drugi mąż Beli, czyli Stefanii Czajki) raczej zniechęcał mnie, przewidując zbliżający się kryzys w budownictwie - nie dawałem się na razie odstraszyć. Bank Rolny w Grudziądzu - a więc Tomasz Zan - zaproponował mi na lato pracę przy budowie osiedla kaszubskiego na Helu. Przyjąłem uradowany, że zamiast ołówka i milimetrowego papieru dotknę prawdziwej zaprawy i cegły - i pojechałem przez Grudziądz na Hel, na sam jego koniec, do tego cudownego wówczas miasteczka holenderskich (z pochodzenia) rybaków, w którym dwa rzędy na krzyż belkowanych i lakierowanych domków pachniały mokrymi sieciami, rybami i wiatrem. Tych domków z drzwiami w poprzek przeciętymi, o które wspierały się tłustymi łokciami mlecznobiałe rybaczki na tle ciemnych wnętrz pełnych ceramiki i bursztynu, było nie kilka jak dziś, ale po kilkadziesiąt po obu stronach długiej, niebrukowanej uliczki. Wokół miasteczka szumiały żywiczne sosny aż po sam cypel, gdzie ścierające się ze sobą fale zatoki i morza wyrzucały na brzeg szczątki łodzi i trupy delfinów i aż po rozległe wydmy - po drugiej stronie lasu, za dymiącą smakowicie wędzarnią - za którymi otwierał się bezgraniczny już Bałtyk.
Wszystko to zobaczyłem zresztą nie po raz pierwszy w życiu. Oczarował mnie Hel i olśniło to otwarte morze już parę lat wcześniej, kiedy w roku 1922 byłem tam ze zbiorową wycieczką z Torunia. Byłem wtedy i w Gdyni - w tej mniejszej wówczas od Helu wioszczynie - i widziałem, jak w olbrzymie trzęsawiska przy ujściu rzeczki Redy wbijano tysiące pali. Objaśniał nam przyszłość tych beznadziejnych błot młody, wysoki inżynier z przystrzyżonym wąsem, a nazywał się Eugeniusz Kwiatkowski.
Teraz - po raz drugi, znalazłem się na Helu w zupełnie innym charakterze, jako człowiek (na owe czasy) dorosły. pod moim szefem - i wkrótce serdecznym przyjacielem - panem Marianem Kwinto z Litwy, jeszcze niedawno porucznikiem ułanów krechowieckich, miałem za zadanie pilnować, aby budowa osiedla (które do dziś - na lewo od portu - istnieje) szła zgodnie z zatwierdzonymi planami. Cóż wspanialszego na lato - szczególnie gdy plaża o krok! W dzień zajęci byliśmy obowiązkami (mieszkałem w biurze i zarabiałem 500 zł miesięcznie - dla młodego człowieka podówczas fortuna!), a wieczorami do do późna popijaliśmy tamtejszym zwyczajem koniak i piwo w "Lwiej Jamie". A takie świetne były świeże flądry prosto z wędzarni lub smażone prosto z połowu! Zaprzyjaźniliśmy się przy tych biesiadach z rybakami w płóciennych portkach i czarnych wełnianych swetrach, trzeźwieliśmy w morskiej kąpieli. Odmęty głuchą nocą były czarne jak piekło. Trzeba było uważać płynąc w tę rozfalowaną ciemność, aby się nie zaplątać w niewidzialne sieci.
Byli też i letnicy. piękne dziewczęta, które już nie są dziś piękne. Poznałem się też i w tejże "Lwiej Jamie" spotykałem się często z profesorem Leonem Kozłowskim, późniejszym premierem (Leon Kozłowski - profesor Uniwersytetu Lwowskiego, archeolog, działacz polityczny. W latach 1934-35 premier rządu polskiego, związany z grupą pułkowników w obozie sanacyjnym. Zmarł w Berlinie w roku 1944 - przyp. A.B), który opowiadał mi - jak już wspomniałem - jak w sztabie I Brygady trzymał wartę przed drzwiami, kiedy przysłany ze sztabu Legionów mój ojciec odbywał wielogodzinną dyskusję z Piłsudskim. Zdawało mi się wtedy, że słucham historii legendarnej, a minęło zaledwie trzynaście lat od tych wczesnowojennych czasów! Toteż rozumiem dziś młodych, dla których moje życie jest już prehistorią..
A w rzeczywistości wszystko to takie niedawne!
Tego roku siedziałem na Helu tylko do jesieni i wróciłem do Warszawy na zimowe studia.
A w następnym roku, 1929, rozpocząłem swoją helską posadę przy budowie osiedla (bądź co bądź około sześćdziesięciu domków) już od wczesnych dni kwietnia i tkwiłem tam aż do końca grudnia. W kwietniu i maju kąpiel byłą zimna jak w tatrzańskich stawach wiosenny, wiatr rzucał obłokami po niebie i targał suszące się sieci, kutry rybackie chodziły na żaglach, lato przyszło upalne, niemal bezchmurne, słońce opalało skórę na brąz, w jadalni statku przychodzącego z Gdyni odbywały się popołudniowe dansingi i tango zbliżało rozpalone ciała, wieczorami znowu gościła "Lwia Jama" i nocą wciągał w gąszcz pachnący las, a jesienią - po wyjeździe letników rozkwitło życie tubylcze - wesela, chrzciny, maszoperie przy piwie, u brzegów pałąkowate siatki na węgorze, nad hukiem czarnych fal słoneczne zachodnie sztormy, zima owego roku wczesna i już w grudniu mroźna - lód skuł zatokę tak twardo, że przed świętami można było chodzić do Gdyni piechotą przez zbielałe morze ścieżką wydeptaną kręto wśród lodowych zwalisk - wrażenie niesamowite.
Przedtem - w ciągu tego całego roku zdarzały się częste (nawet służbowe) wyskoki do Gdyni, gdzie założono oddział grudziądzkiego Banku Rolnego, a także do multimilionerskich Sopot i cudownego gotyckiego Gdańska, gdzie - jako na obszarze Wolnego Miasta - trzeba było mieć dowód osobisty w kieszeni. Zdarzały się przez ten rok "komplikacje towarzyskie" i groźne awantury i dotkliwe emocje miłości - ale nie opowiadam tu swoich osobistych przygód. Domki, osiedla rosły zgodnie z założonym planem i już do wielu z nich wprowadzili się rybacy kaszubscy - Kąkole, Budzisze, Cejnowy - z Kuźnicy, z Wielkiej Wsi i aż spod samych Kartuz. Tytułowano mnie uparcie panem inżynierem, co dziewiętnastoletniego chłopca zrazu śmieszyło, potem schlebiało mu, wreszcie zaczęło zmuszać do jednoznacznych decyzji. Poczułem się tam - w tym roku - rzeczywiście człowiekiem dorosłym."
Postscriptum
Budowa 60 skromnych domów dla rybaków została zakończona do roku 1930. W zamyśle architektonicznym domy te miały kojarzyć się z polskim krajobrazem i dlatego wygląd elewacji zewnętrznej nawiązywał do wyglądu małych dworków szlacheckich. To stąd te arkady i kolumny. Obecnie często zamurowywane. Powierzchnia zabudowy wynosiła dla domu wolnostojącego 74 metry kwadratowe. Dachy pokryto podwójnie dachówką ceramiczną. Oddanie do użytku każdego z domów następowało w ten sposób, że wykańczano tylko pierwszą kondygnację nadziemną (parter budynku obejmujący swym zakresem dwa pokoje z kuchnią i komórką gospodarczą). Drugą kondygnację - poddasze- zmuszony był wykańczać właściciel, własnym staraniem i na własny koszt.
Przyjęto również jako założenie architektoniczne, że domy budowane na obszarze Kolonii Rybackiej będą niepodpiwniczone z uwagi na bardzo wysoki poziom wód gruntowych.
Kanalizacji zbiorczej nie zakładano i chodziło się do wychodka lub za wydmę. Niestety bez papieru toaletowego. Decyzje administracyjne (ujawnione w księdze wieczystej stanu prawnego nieruchomości gruntowej) wpisano zbiorowo, jako wniosek zbiorczy Wojewody Pomorskiego w Toruniu w wykonaniu reformy rolnej, w 1934 roku, w zbiorowej księdze wieczystej. Każda parcela gruntowa (a nie działka jak obecnie) miała swoją kartę, na której została ujawniona. Założono również artykuły matrykuł i księgę parcel.
A to, co najbardziej ciekawe, to wpisy w dziale III każdej księgi wieczystej a mianowicie zakaz dzielenia, sprzedaży, wydzierżawiania i zastawu nieruchomości gruntowych, dopóki cała należność na rzecz banku nie zostanie uiszczona. Większa część długów nie została niestety spłacona. Po wojnie nikt się specjalnie nie spieszył, aby uregulować należności wobec banku. Wielu posiadaczy tych nieruchomości nie wróciło do Helu, a ich miejsce zajęli ludzie, którzy przybyli po II wojnie światowej, ale księgi wieczyste ze starym wpisem własności w dalszym ciągu istnieją. Zatem niektóre nieruchomości posiadają podwójny wpis. Pierwszy jako karta, to z nazwiskiem np.: J.,N., L., i parcela numer. nadany w wyniku parcelacji oraz drugi raz jako działka numer i ujawniona w odrębnej księdze wieczystej. Występuje właściciel parceli np. J. i właściciel działki np. X., a to ta sama nieruchomość gruntowa. tylko, że obowiązkiem każdego przyzwoitego sądu rejonowego jest ustanowienie, np. w trakcie postępowania o zasiedzenie nieruchomości kuratora sądowego dla osób, które były w starej księdze wieczystej ujawnione a ich adresu nie można było chwilowo ustalić. Dlatego nie dziwi nerwowość, z jaką dawni właściciele lub ich rodziny chcą odzyskać prawa do dysponowania własną nieruchomością.
Okazuje się, że okraść można każdego, wystarczy tylko trochę dobrej woli ze strony władzy. A nic tak przecież nie trzyma przy życiu jak nieszczęścia innych.
Decyzja o utworzeniu Kolonii Rybackiej w Helu okazała się decyzją brzemienną w skutki dla małej osady jaką był Hel.
Obok tradycyjnych wyznawców religii ewangelicko-augsburskiej, pojawili się katolicy.
Dwie odrębne grupy społeczne w jednej osadzie, bez najmniejszych szans na asymilację i konwersację. Nawet częściową.
Foto od: Ewy Żuławskiej-Boguckiej
|